Uczeni – anegdoty wybrane          

 

Spytano kiedyś Kartezjusza o to co jest więcej warte wielka wiedza czy wielki majątek?

- Wiedza - odpowiedział Kartezjusz.

- Jeśli tak, to dlaczego tak często widzi się uczonych pukających do drzwi bogaczy, a nigdy odwrotnie?

- Ponieważ uczeni znają dobrze wartość pieniędzy, a bogacze nie znają wartości wiedzy.

**

Pewnego razu ktoś zapytał Newtona o to, jak odkrył prawo powszechnego ciążenia. Chcąc się pozbyć natręta Newton odpowiedział, że spadające jabłko trafiło go w nos. Pytający odszedł zadowolony, że teraz już wie.

**

Izaak Newton napisał do zaprzyjaźnionego z nim generała:

„Opowiadają tu, że wygrałeś dwukrotnie bitwy i podobno zostałeś zabity. Napisz mi, proszę cię usilnie, ile w tym prawdy! Chyba wiesz dobrze, jak zmartwiłaby mnie Twoja śmierć”.

**

Isaac Newton:

If I have seen a little farther than others, it is because I have stood on the shoulders of giants.

 

**

Pewnego razu Newton zaprosił na obiad przyjaciela, ale zapomniał o tym uprzedzić służbę. Gdy gość się zjawił, zobaczył na stole jedno nakrycie, a stwierdziwszy, że Newton akurat dokonuje obliczeń, zjadł obiad i - nie chcąc przeszkadzać - wyszedł.

- To dziwne - rzekł uczony skończywszy pracę. - Gdyby nie dowody rzeczowe, które stoją na stole, mógłbym sądzić, że nie jadłem dziś obiadu...

**

André Ampére miał dwa koty - dużego i małego - które bardzo lubił. Przeszkadzały mu jednak ciągłym drapaniem do drzwi, więc w końcu wpadł na doskonały pomysł. Kazał wywiercić dla kotów dwa otwory w drzwiach: jeden duży - dla dużego, drugi mały - dla mniejszego.

**

Ampére, stwierdziwszy pewnego razu brak zegarka, wysłał list do przyjaciela, u którego spędził ostatni wieczór. Zapytywał w nim, czy przypadkiem nie zostawił u niego zegarka. Adresat, przeczytawszy list, zobaczył w postscriptum: Przed chwilą znalazł się mój zegarek, więc nie trudź się poszukiwaniem.

**

Gdy Ampére był na przyjęciu u znajomych rozpętała się paskudna ulewa. Gospodarze, wiedząc, że gość ma dość daleko do domu zaproponowali mu nocleg. Ampére chętnie przystał na propozycję po czym, gdy gospodarze zajęli się ścieleniem łóżek gdzieś zniknął.

Po dłuższym czasie usłyseli dzwonek. W drzwiach zobaczyli przemoczonego do suchej nitki Ampére’a.

- Gdzie Pan był? – zapytali z nieskrywanym zdziwieniem.

- W domu, po piżamę – odparł spokojnie Ampére.

 

**

Gauss spierał się z Avogadrą o istotę praw naukowych. Słynny matematyk twierdził, że prawa istnieją tylko w matematyce, chemia natomiast nie może zwać się nauką ścisłą. Avogadro był innego zdania - przyznawał wprawdzie, że matematyka jest koroną nauk przyrodniczych, bez nich jednak straciłaby swoje realne znaczenie. Gauss uniósł się wówczas i powiedział, że chemia może spełniać dla matematyki jedynie rolę służki.

W odpowiedzi na tę obrazę Avogadro w obecności matematyka spalił dwa litry wodoru w jednym litrze tlenu i otrzymawszy z tego dwa litry pary wodnej zawołał z triumfem:

- Widzi pan! Gdy chemia zechce, potrafi uczynić, że 2+1= 2. Co na to pańska matematyka?

 

**

Starszy brat Karola Jacobiego był fizykiem i wynalazcą. Z tego powodu cieszył się znacznie większą popularnością niż wielki matematyk, znany jedynie w kręgach naukowych. Dawało to powód do licznych nieporozumień. W takich okazjach Jacobi zwykł mawiać:

- Przepraszam, ale ja nie jestem sobą. Ja jestem moim bratem.

 

**

Zjawisko refrakcji stożkowej (załamania światła przy przechodzeniu przez ośrodki o różnej gęstości optycznej) najpierw zostało przewidziane przez matematykę, a dopiero później odkryte doświadczalnie. Jednakże doświadczenie było trudne i rzadko się udawało.

Jamesowi Maxwell'owi pewnego razu udało się wywołać to zjawisko. Ucieszony wybiegł z laboratorium, aby podzielić się z kimś swoim triumfem. Spotyka kolegę - profesora matematyki - i pyta:

- Czy chce pan zobaczyć refrakcję stożkową?

- Nie dziękuję, przez całe życie o niej wykładam i wcale nie pragnę, aby moje wyobrażenie o niej uległo jakimś zmianom.

**

Feliks Klein twierdził, że najlepsze lata twórcze przypadają na trzydziestkę, później się tylko głupieje. Obecny przy tym Walter Nernst odrzekł, że jest przeciwnego zdania, uważa bowiem, że z każdym dniem staje się mądrzejszy.

- Tak pan sądzi? - chłodno spojrzał na niego Klein - No to w takim razie wkrótce się wyrównamy.

**

Amerykańskiemu fizykowi Jamesowi Franckowi przyśnił się pewnego razu niemiecki matematyk - ś. p. Carl Runge, więc pyta go czy na tamtym świecie wiedzą wszystko z fizyki. Runge mówi, że ma się prawo wyboru - albo można wiedzieć wszystko, albo tylko tyle, ile się wiedziało na Ziemi.

- Ja osobiście wybrałem to drugie. Przecież to musi być piekielnie nudne gdy się już wszystko wie.

**

Amerykański fizyk i matematyk Robert Millikan był niezwykle rozmowny. Koledzy pokpiwali z niego, proponując ustalenie nowej jednostki, mianowicie - Kan - która byłaby jednostką rozmowności, jej zaś tysięczna część - milikan - oznaczałaby rozmowność więcej niż przeciętną.

**

Jeden z polskich matematyków zauważył w oknie berlińskiej księgarni książkę Kurta Meissnera Nieskończoność w matematyce. Zapytał o nią Edmunda Landaua profesora w Getyndze.

- Nie czytałem jej i nie zamierzam czytać.

- Dlaczego?

- Meissner był nauczycielem domowym u hrabiego Arco i pewnego poranka uciekł do Włoch z hrabiną Arco i podręczną kasą hrabiego. Skoro tak źle zachował się w skończoności, nie przypuszczam żeby w nieskończoności umiał zachować się lepiej.

 

**

Dlaczego właśnie ja sformułowałem zasadę względności? – powtórzył pytanie Einstein.  Ile razy zadaję sobie to pytanie wydaje mi się, że przyczyna jest następująca: Normalny dorosły człowiek w ogóle nie rozmyśla nad problemami czasu i przestrzeni. W jego mniemaniu przemyślał to już w dzieciństwie. Ja jednak rozwijałem się intelektualnie tak powoli, że czas i przestrzeń zajmowały moje myśli nawet wtedy, gdy stałem się już dorosły.

 

**

Na pytanie 9-letniego syna czym się wsławił w nauce? Albert Einstein odpowiedział

- Gdy ślepy żuczek pełznie po powierzchni kuli, nie zauważa, że jego droga jest zakrzywiona. Mnie szczęśliwie udało się to zauważyć.

**

Einstein, kiedy był studentem, nie był zbyt lubiany przez profesorów. Pewnego razu jeden z nich zwrócił się drwiąco do niego:

- Jak pan sądzi, czy skutek może wyprzedzać przyczynę?

- Może - odparł Einstein - na przykład taczki popychane są przez człowieka.

 

**

Zapytano kiedyś Einsteina, z jakich zagadnień będzie egzaminował studentów. Profesor odpowiedział:

- Pytania będą takie same, jak w ubiegłym roku.

- Ależ, profesorze, przecież to szalone ułatwienie!

- Nic podobnego. Pytania są wprawdzie takie same, ale prawidłowe odpowiedzi zupełnie inne.

**

Einstein objeżdżał uniwersytety amerykańskie, gdzie miał wykłady o swej teorii względności. Podróżował w limuzynie z kierowcą. Pewnego dnia, w czasie jazdy kierowca rzekł do uczonego:

- Panie doktorze, ja już słyszałem pana wykład ze trzydzieści razy. Znam go na pamięć i słowo daję, sam bym mógł go wygłosić.

- Świetnie! Można spróbować. Tam, dokąd teraz jedziemy, nikt mnie osobiście nie zna. Ja włożę pana czapkę, pan przedstawi się za mnie i wygłosi wykład - odrzekł Einstein. Gdy kierowca skończył wykład i zbierał się do odejścia, zatrzymał go jeden z profesorów obecnych na wykładzie, prosząc o odpowiedź na wielce skomplikowane pytanie, pełne wzorów matematycznych. Kierowca bez namysłu odpowiedział:

- Odpowiedź na to pytanie, profesorze, jest tak prosta, iż nie mogę się nadziwić, że je pan zadał. Aby pana przekonać jak bardzo prosty jest ten problem, zwrócę się do mego kierowcy, aby go rozwiązał.

**

Spytano kiedyś Einsteina:

- Co myśli pan o ewentualnościach trzeciej wojny światowej i jaka broń będzie dla tej wojny charakterystyczna?

- Postęp w tej dziedzinie jest tak zadziwiająco szybki, że nie mógłbym uczciwie odpowiedzieć na to pytanie - rzekł uczony. - Natomiast z całą pewnością mogę stwierdzić, że czwarta wojna światowa odbędzie się na maczugi i kamienie.

 

**

Einstein nie potrafił bez pomocy drugiej osoby wypełnić deklaracji podatkowej.

- To jest zbyt skomplikowane dla matematyka - mawiał - do tego trzeba być filozofem.

 

**

Do Einsteina przychodziła regularnie córeczka sąsiadów. Żona uczonego spy-tała go kiedyś czy nie żal mu tracić swego cennego czasu dla takiej smarkuli. Einstein odpowiedział poważnie:

- Ależ ja wcale nie tracę czasu. Bardzo lubię miodowe cukierki. Ona mi je stale przynosi, a ja jej za to rozwiązuję zadania z rachunków.

**

Einsteinowi zdarzyło się, że nie mógł znaleźć okularów. Odnalazła mu je dziewczynka.

- Dziękuję Ci moje dziecko, jak się nazywasz?

- Klara Einstein, tatusiu.

**

Spotkawszy przyjaciela Einstein powiedział:

- Niech pan przyjdzie jutro do nas na obiad. Będzie profesor Smithson...

- Ależ profesorze, przecież Smithson to właśnie ja!

- Nic nie szkodzi, niech pan przyjdzie.

**

Dwaj amerykańscy studenci założyli się o to, że list zaadresowany:

Profesor Einstein, Europa dojdzie do adresata. List doszedł w normalnym czasie, a Einstein stwierdził po prostu:

- Poczta funkcjonuje u nas doskonale.

**

Hans Hahn - matematyk austriacki - poznaje syna naukowca i pisarza - Wilhelma Boelsche.

- Czytałem kiedyś piękną książkę pańskiego ojca. Nosiła tytuł Miłość w przyrodzie, nie spodziewałem się jednak, że spotkam osobiście produkt tej miłości.

**

Dobiegający osiemdziesiątki Hahn zwykł był mawiać:

- Kiedy się widzi dookoła siebie tyle pięknych, młodych dziewcząt, to człowiek chciałby jeszcze raz mieć nie więcej jak siedemdziesiątkę.

**

Woźnym na Wydziale Matematycznym Uniwersytetu Lwowskiego był niejaki Góral, którego przywoływano za pomocą sygnału świetlnego - ilekroć był potrzebny, zapalała się czerwona lampka. Jednakże Góral nie bardzo przejmował się swoimi obowiązkami i lampka świeciła się nieraz całymi godzinami. Docent matematyki Uniwersytetu Lwowskiego - Herman Auerbach, ponoć najdowcipniejszy z lwowskich matematyków, mawiał, że Góral ma atrybuty boskie - wszyscy go wzywają, na jego cześć wiecznie pali się lampka, ale nikt go nigdy nie widział.

**

Auerbach kupił sobie nowy kapelusz, ale wkrótce ktoś mu go zabrał w kawiarni, zostawiając na wieszaku znacznie lichszy. Auerbach nosił ten podrzucony kapelusz nigdy go nie czyszcząc. Gdy go zapytano o powód takiego postępowania, mówił:

- A co, złodziejowi będę czyścił?

**

W księgarniach często Teorię ciał Browkina można znaleźć na półce "Anatomia", Zbiory Lelka - wśród poradników kolekcjonera, a Kombinatoryka Wilenkina polecana jest bywalcom kasyn. Inne pozycje literatury matematycznej można znaleźć w następujących działach księgarni: muzykologia (Oktawy Cayleya), przewodniki turystyczne (Przejścia graniczne, Paradoksy hotelu Hilberta), poradniki jubilera (Teoria pierścieni), zoologia bezkręgowców (ślimaki Pascala), socjologia (Teoria grup, Teoria kolejek), fizjologia (O jądrach homomorfizmów).

**

    Pewnego dnia do słynnego wiedeńskiego lekarza Hermanna Nothnagla przyszedł po poradę znany ze skąpstwa kupiec. Pacjent wiedział, że wybitny internista bierze za pierwszą wizytę 25 koron, a za następne - 10. Postanowił więc przechytrzyć medyka.

- Dzień dobry, doktorze. A więc znowu jestem u pana...

Nothnagel, mający doskonałą pamięć, od razu zrozumiał, o co chodzi, zbadał szybko kupca, a potem postawił diagnozę:

- Nie widzę żadnych zmian chorobowych. Niech pan bierze dalej te same leki, które zapisałem panu uprzednio!

**

Wielki uczony francuski, chemik i bakteriolog Ludwig Pasteur, pracował akurat w swoim laboratorium nad szczepami ospy, kiedy pojawił się pewien mężczyzna i jako sekundant przekazał mu wyzwanie na pojedynek, którego zażyczył sobie jakiś arystokrata, nie wiadomo czym obrażony.

- Trudno. - powiedział Pasteur - zgadzam się, ale jako wyzwany mam prawo wyboru broni. Proszę przekazać memu przeciwnikowi taką propozycję: mam tu dwie probówki. W jednej są bakterie ospy, w drugiej jest czysta woda. Jeśli człowiek, który pana tu przysłał zgodzi się wypić zawartość jednej z nich według swego wyboru, ja wypiję to, co jest w drugiej...

Arystokrata nie zaakceptował propozycji Pasteura. Pojedynek nie odbył się.

 

**

   Mikołaj Kopernik, tłumaczył kiedyś w towarzystwie, że Ziemia obraca się wokół Słońca, a nie na odwrót, jak dotąd sądzono. Ktoś z obecnych na biesiadzie nie zgodził się z tym. Dyskusja trwała dość długo, ale Kopernik nie potrafił przekonać niedowiarka. Wreszcie zniecierpliwiony astronom rzucił na salę ostatni argument:

- Przecież nie ogień kręci się wokół pieczeni, lecz pieczeń przy ogniu obracać się musi...

 

**

 Kiedy francuski matematyk, twórca znakomitego podręcznika Charles Boussut dowiedział się, że jego znakomity starszy kolega Pierre-Louis Maupertuis jest ciężko chory, czym prędzej udał się doń z wizytą.

- Pacjent jest umierający - powiedział mu lekarz. - Nie jest już w stanie powiedzieć nawet słowa...

- To niemożliwe. Wiem co zrobić, żeby się odezwał - stwierdził Bossut i podszedłszy do łóżka, głośno zapytał Maupertuisa:

- Ile jest dwanaście do kwadratu?

- Sto czterdzieści cztery! - odpowiedział umierający i wydał ostatnie tchnienie.

 

**

Mam pomysł na uniwersalny rozpuszczalnik: ciecz, która będzie rozpuszczać każdy materiał, ale nie mam środków na realizację tej idei - powiedział Edisonowi pewien młody człowiek.

- Uniwersalny rozpuszczalnik? - zdziwił się Edison. - A w jakim naczyniu będzie go pan trzymał?

**

Rutherford demonstrował kiedyś słuchaczom rozpad radu. Ekran raz świecił, raz ciemniał. Rutherford objaśniał:

- Teraz panowie widzą, że nic nie widać. A dlaczego nic nie widać, to zaraz panowie zobaczą.

 

**

Alessandro Volta był wielkim miłośnikiem kawy, którą pił zawsze bez cukru i śmietanki. Kiedy go zapytano, dlaczego pije kawę w ten sposób, odpowiedział:

- Jeżeli w filiżance nie ma mleka ani cukru, to znaczy, że jest w niej więcej kawy...

 

**

Po jednym z odczytów Faradaya o indukcji elektromagnetycznej ówczesny minister zapytał go:

- Cóż za praktyczne korzyści przyniesie to pańskie odkrycie?

- Tego jeszcze nie wiem - odparł Faraday. - Ale mogę pana zapewnić, że wkrótce będzie pan z tego ściągał podatki.

**

Dalton przewodniczył kiedyś zebraniu naukowemu. Ktoś czytał mało interesującą pracę. Kiedy prelegent skończył, Dalton jako przewodniczący podsumował:

- A więc panowie, pozwolę sobie stwierdzić, że ten wykład był na pewno bardzo interesujący dla tych, których mógł zaciekawić.

**

Zapytano raz Newtona, czy dużo czasu zajęło mu sformułowanie odkrytych przez niego praw. Uczony odpowiedział:

- Odkryte przeze mnie prawa są bardzo proste. Formułowałem je szybko, ale przedtem bardzo długo myślałem.

**

Mendelejew lubił w wolnych chwilach oprawiać książki, robić torby i walizki. Pewnego razu, gdy kupował na rynku potrzebne mu surowce, ktoś zapytał sprzedawcę:

- Kto to jest?

- Jak to, przecież wszyscy go znają - odpowiedział sprzedawca. - To znany kaletnik, Mendelejew.

**

Conrad Roentgen otrzymał kiedyś list, w którym pewien pan prosił go o przysłanie kilku promieni wraz z instrukcją ich użycia, ponieważ nie ma czasu, by przyjechać do uczonego osobiście. Roentgen odpowiedział: " W tej chwili nie mam, niestety, promieni. Pragnę przy tym zauważyć, że ich wysyłka to nadzwyczaj skomplikowana sprawa. Już łatwiej będzie panu przysłać mi swoją klatkę piersiową".

**

Zapytano pewnego razu Einsteina, w jaki sposób pojawiają się odkrycia, które przeobrażają świat. Wielki fizyk odpowiedział:

- Bardzo prosto. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi odkrycie.

 

**

W początkach naukowej kariery Alberta Einsteina pewien dziennikarz spytał panią Einstein, co myśli o swoim mężu.

- Mój mąż to geniusz! On umie robić absolutnie wszystko, z wyjątkiem pieniędzy.

 

**

Nad drzwiami swojego wiejskiego domu Niels Bohr powiesił podkowę, która jakoby przynosi szczęście. Jeden z gości zapytał zdziwiony:

- Czyżby pan, taki wielki uczony, wierzył, że podkowa przynosi szczęście?

- Nie - odpowiedział Bohr - ale powiedziano mi, że podkowa przynosi szczęście także tym, którzy w to nie wierzą.

**

John Dalton wykrył u siebie i opisał wadę wzroku zwaną daltonizmem. Mimo to nie uniknął kilku przygód kolorystycznych. Pierwsza miała miejsce, gdy podarował swojej matce w dniu urodzin parę pięknych, jedwabnych pończoch jaskrawoczerwonych. Zaskoczona mama tłumaczyła, że nie może ich założyć, bo takie pończochy noszą panie lekkich obyczajów. Dalton się zdziwił: przecież pończochy są fioletowe, odpowiednie dla szacownych matron.

Innym razem w sklepie z materiałami wybrał czerwone sukno. Na pytanie sprzedawcy "ile uciąć" odparł: tyle, ile trzeba na garnitur. Ależ proszę pana - zdziwił się kupiec - to sukno bierze się tylko na kurtki dla myśliwych.

**

Oto fragment świadectwa szkolnego Berzeliusa, jednego z najsławniejszych chemików: "Z urodzenia chłopiec ma podstawy dobre, ale jego obyczaje są złe. Jego przyszłość jest wątpliwa..."

Berzelius pokazywał ten dokument studentom i dodawał: Każdy śledź jest rybą, ale nie każda ryba jest śledziem. Bywają wałkonie, z których wyrastają uczeni, ale nie każdy wałkoń musi stać się wybitną postacią...

**

Pewien doktorant miał kłopoty ze zrozumieniem jednego z zagadnień mechaniki kwantowej. Udał się więc do prof. Oppenhaimera. Ten w prawie dwugodzinnym wykładzie szczegółowo omówił cały problem. Doktorant niewiele z tego zrozumiał ale był oczarowany faktem, że żyją na świcie ludzie zdolni do rozumienia tak skomplikowanych problemów. Ponieważ brak zrozumienia doskwierał mu bardzo postanowił pójść na konsultację do prof. Heisenberga.

Po półgodzinnej dyskusji doktorant był zachwycony, że istnieją ludzie, którzy skomplikowane problemy potrafią wyjaśnić w tka przystępny i zrozumiały sposób.

Miał jednak jeszcze kilka wątpliwości i przy okazji zapytał zwrócił się z prośbą do prof. Fermiego o konsultację.

Po wyjściu od tego słynnego uczonego doktorant był zły jak osa, że wcześniej sam nie wpadł na rozwiązanie tak banalnego zagadnienia.

**

Zabawna historia opowiadana przez żonę von Neumanna.

Pewnego razu słynny matematyk wybrał się samochodem do Nowego Jorku. Po jakimś czasie dzwoni do żony z przydrożnej stacji benzynowej z pytaniem - "Powiedz mi, w jakim właściwie celu jadę do tego Nowego Jorku..."

 

**

Pewnego razu jeden ze studentów zaczepił w korytarzu idącego szybkim krokiem von Neumanna.

Student - "Przepraszam, profesorze von Neumann. Czy mógłby mi pan pomóc w pewnym problemie rachunkowym?"

Von Neumann - "Dobrze kolego, byle szybko. Jestem bardzo zajęty".

Student - "Mam kłopot z tym zadaniem".

Von Neumann - "Spójrzmy...".

Po krótkiej chwili słynny matematyk stwierdza - "Odpowiedź brzmi dwa pi do potęgi piątej".

Student - "Wiem panie profesorze, bo rozwiązanie jest na odwrocie. Mam problem jedynie z dojściem do takiego wyniku".

Von Neumann - "Dobra, pokaż mi to jeszcze raz". Po krótkiej pauzie stwierdza - "Prawidłowa odpowiedź to dwa pi do potęgi piątej".

Sfrustrowany już nieco student - "Ale ja znam odpowiedź. Chciałbym po prostu wiedzieć, w jaki sposób rozwiązać to zadanie...".

Zniecierpliwiony von Neumann - "Nie rozumiem o co ci już chodzi kolego, przecież przy tobie rozwiązałem to zadanie na dwa różne sposoby!"

 

**

Ernst Rutherford nie miał dobrego zdania o naukowcach reprezentujących inne dyscypliny nauki. Do historii przeszło jego powiedzonko - "Uczeni dzielą się na fizyków i zbieraczy znaczków pocztowych".

**

Jeden ze studentów często aż do wieczora pracował w uczelnianym laboratorium fizycznym. Rutherford zauważył wysiłki swojego podopiecznego i pewnego wieczora zapytał - "Co pan robi w ciągu dnia?"

"Także pracuję" - dumnie odpowiedział student, pewny, że za chwilę zostanie pochwalony.

"A kiedy, do diabła, pan myśli!?" - wykrzyknął zdenerwowany Rutherford.

 

**

Rutherford uważał, że dobry badacz musi umieć szybko oceniać rzędy różnych wielkości fizycznych. Jednym z jego ulubionych pytań na ustnych egzaminach było pytanie, ile wynosi indukcyjność obrączki ślubnej.

Rozpowszechniony był wówczas układ Gaussa. Dlatego egzamin zdawał każdy student, który odpowiadał, że rzędu średnicy obrączki, czyli około 1 cm.

Pewnego razu, gdy Rutherford zadał swoje ulubione pytanie, przepytywany student z pewnością w głosie odpowiedział - "654,3".

Zupełnie zaskoczony naukowiec zapytał - "A jakich jednostek pan używa?".

"Jednostek umownych, panie profesorze" - odpowiedział student.

 

**

W pewnym okresie życia, gdy sławny uczony regularnie prowadził zajęcia na uczelni, jeden z jego studentów przyszedł do niego i ze zdziwieniem stwierdził:

"Panie profesorze, pytania na tegorocznym egzaminie były takie same jak w latach poprzednich!"

"To prawda" - powiedział Einstein - "lecz w tym roku odpowiedzi są inne..."

 

**

Einstein powiedział kiedyś:

"Ciężko jest wykładać na koedukacyjnych uczelniach. W czasie wykładów studenci zajęci są przede wszystkim podziwianiem urody swoich koleżanek, w niewielkim stopniu słuchając nauczyciela... Najlepiej byłoby, aby całą energię poświęcali na tym, co mam im do powiedzenia i zapomnieli o kobietach". Po czym dodał: "Z drugiej strony, tacy faceci nie byliby godni, aby ich uczyć...".

**

Na jednym z ekskluzywnych party z udziałem znanych osobistości, Marilyn Monroe zadała Einsteinowi pytanie:

"Jak pan sądzi, profesorze, czy nie powinniśmy razem spłodzić dziecka? Miałoby moją urodę, a pański rozum".

"Obawiam się, droga pani, że mogłoby być odwrotnie..." - odpowiedział słynny uczony.

 

**

Na kilka dni przed wybuchem I wojny światowej Albert Einstein odwiedził jeden z niemieckich klubów muzycznych. Dwie japońskie skrzypaczki wykonywały właśnie utwór niemieckiego kompozytora. Jedna ze słuchających koncertu kobiet stwierdziła: "Jakie piękne brzmienie. Zupełnie jakby grali Niemcy". Siedzący obok Einstein: "Proszę pani, wszyscy ludzie są tacy sami...".

**

Arthur Eddington, mimo czasochłonnej pracy naukowej często wykładał. W trakcie jednego z nich przedstawiał wczesne koncepcje, dążące do wyjaśnienia struktury Wszechświata. Dużo uwagi poświęcił hinduskiej idei, że Ziemia opiera się na skorupie żółwia-giganta. Słynny fizyk stwierdził, że nie jest to najlepszy model, ponieważ nie tłumaczy, na czym opiera się żółw.

Po wykładzie do Eddingtona podeszła sędziwa dama.

-       Jesteś zdolny młody człowieku, bardzo zdolny- stwierdziła- ale niewiele wiesz o hinduskiej kosmologii. Pod tym żółwiem, o którym mówiłeś, aż do samego dołu są inne żółwie!

**

Bawarski lekarz Max von Pettenkoffer zaprzeczał twierdzeniu Kocha, że choroby są wywoływane przez zarazki. Kiedy Koch ogłosił odkrycie przecinkowców cholery, Pettenkoffer poprosił go o przysłanie ich hodowli. Po otrzymaniu próbówki z zarazkami połknął jej zawartość ku przerażeniu asystentów. - Zobaczymy, czy teraz zachoruję na cholerę? - powiedział z uśmiechem. Przypuszczalnie był uodporniony, bo przeżył.

 

**

Ułatwieniem w porozumiewaniu się ludzi różnych narodowości, a także w przyswajaniu obcej mowy jest to, że w wielu językach terminy naukowe i techniczne brzmią podobnie, ponieważ zostały utworzone od rdzeni greckich lub łacińskich. Mało kto już pamięta, że niegdyś budziło to protesty.

Kuriozalnym dokumentem z 1850 roku jest "Słownik wyrazów grecko-łacińskich w poznawaniu Rody używanych... bezpłatnie dodany do dzieła Treść nauki przyrodzenia". Jego autorem był Andrzej Radwański, absolwent fizyki Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Nauczał on fizyki w różnych szkołach i napisał kilka niezłych podręczników, w tym obszerne "Zasady fizyki doświadczalney" (1837). Był pionierem dagerotypii (pierwszej techniki otrzymywania obrazów fotograficznych, w której materiałem światłoczułym była warstewka jodku srebra na powierzchni posrebrzonej płytki miedzianej). Kiedy wiadomość o wynalazku Louisa Daguerre'a dotarła do Warszawy, Radwański wykonał pierwsze dagerotypy i już w październiku 1839 roku pokazywał je na wystawie w Towarzystwie Dobroczynności przy ul. Krakowskie Przedmieście. Pod koniec życia zaczął fanatycznie zwalczać nazwy wywodzące się z greki lub łaciny. Jego celem było zwrócenie uwagi na "ową wstrętną dzikość, jaka z powodu łaciny i greczyzny, w naukach grasuje. Co większa, zwrócić prócz tego chcemy baczność na straty, jakie z powodu używania tej trupiej cudzoziemczyzny nauka ponosi"...

W liczącym aż 32 strony słowniku Radwański proponuje polskie odpowiedniki dla trupiej cudzoziemczyzny.

Matematyka. Jej przedmiotem są ilości: ona je liczy i mierzy - a więc zwać się może liczymierstwem, ilostnictwem lub ilościoznawstwem. Algebra to jest nauka liczenia głoskami, więc to głoskownictwo, arytmetyka zajmuje się liczbami, więc to liczebnictwo, geometria to miernictwo, geodezja to ziemiomierstwo, geometria analityczna to kreślictwo równań. Dodajmy, że w trygonometrii już od końca XVIII wieku stosowano polskie nazwy funkcji; zamiast sinus i cosinus była więc wstawa i dostawa (ze skrótami wst i dst) oraz styczna i dotyczna - zamiast tangens i cotangens.

Chemija, jest nauką o wewnętrznych własnościach ciał, i tego celu dopina przez śledzenie zachowywania się niedziałek różnorodnych ze sobą: z tego powodu nazywam ją niedziałkownictwem. Z tego wynika, że chemik to niedziałkowniczy. Analiza chemiczna to rozbiór niedziałkowniczy, a zamiast destylacji mamy przekraplanie. Niektóre pierwiastki chemiczne też dostają oryginalne nazwy: lżeń (wodór) - od największej ze wszystkich lekkości i żywień (tlen) - wiadomo dlaczego.

Chronologia zalatuje greką, a więc zmieńmy ją na czasoznawstwo. Radwański strasznie nie lubi minut i sekund i proponuje: Godzina dzieli się na 60 godzinek, a godzinka na 60 godzineczek. Jeśli chodzi o miary kątowe, to stopień dzieli się na 60 stopników, stopnik na 60 stopieńków, a stopieniek na 60 stopniczków.

Teraz reforma astronomii (gwiazdarstwa): ekliptyka to zaćmica, bo jest płaszczyzną zaćmień, planety to ziemice (bo są bryłami obiegającymi Słońce jak Ziemia). Ich torami są oczywiście kolice (a nie żadne elipsy). Widzimy też czasem na niebie ogonice (każdy się domyśli, że chodzi o komety); bywa, że one czasem poruszają się po odnożycach albo po rzutnicach (ciskownicach), czyli hiperbolach i parabolach. Trudniej się domyślić, że powietrzojawy to są meteory. Atmosfera to powietrzokrąg. Księżyc obiega Ziemię po kolicy, a jego odległość od nas jest najmniejsza w przyziomku i największa w odziomku. Kwadra to też podejrzane słowo, więc lepiej czwartka.

Fizyka to nazwa obca, zatem ma być wyklęta. Wówczas dzielono jeszcze fizykę na naukę o nieważkich fluidach (jak cieplik) i fizykę właściwą. Według Radwańskiego ta pierwsza to nieważnictwo, a druga - rodnictwo albo częciownictwo (bo jest nauką rody lub częci - tak nazywa on przyrodę). Reformie podlegają też nazwy działów fizyki, tak więc mechanika to silnictwo, a akustyka - głosownictwo.

Barometr to trupie nazwisko, które pospolicie mięszane bywa z podobnemi sobie trupami, jako to, z thermometrem, hygrometrem, areometrem, i które mięszałoby się jeszcze z trzydziestoma innymi metrami, gdyby w potocznej mowie używane były. Właściwą nazwą jest więc parciomierz. Odnotujmy też, że kamerton to strojnik.

Elektryczność można by spolszczyć na bursztynowość (bo elektron to po grecku właśnie bursztyn). Radwańskiemu jednak się to nie podoba i proponuje gromło.

Mamy więc gromło stojące i prądujące (elektrostatyka i elektrodynamika). W badaniach używamy gromoskazów i gromłomierzy, gromło bierzemy z prądników (baterii) lub iskiernic (butelek lejdejskich). Kondensator elektryczny to tajnik albo utajacz, bo "utaja elektryczność", którą tam możemy przechować, mając tajnik pełen gromła. Zamiast termoelektryczność powinniśmy mówić ognioprądnictwo, a stos termoelektryczny to ciepłoprądnik. Dodajmy jeszcze, że anatomia to członkownictwo, botanika - zielnictwo, a zoologia to zwierzoznawstwo albo zwierzownictwo.

Na szczęście zwariowane propozycje Radwańskiego pozostały na papierze. W drugiej połowie XIX wieku przywrócono też sinusy i tangensy, więc teksty matematyczne z tego okresu wyglądają swojsko.

**

Le monde est aujourd'hui sans mystere - Świat nie ma już dziś dla nas tajemnic - napisał w 1885 roku sławny francuski chemik. To zdanie było wyrazem powszechnego w końcu XIX wieku przekonania uczonych, że w nauce pozostało już niewiele do zbadania.

 

**

W maju 1861 roku Marcelin Berthelot ożenił się z Sophie Caroline Niaudet, urodziwą panną wywodzącą się z protestanckiej rodziny sławnego francuskiego zegarmistrza Abrahama Brégueta. Marcelin znał Sophie i bywał w jej domu, ponieważ obie rodziny były zaprzyjaźnione, ale był bardzo nieśmiały i nie wiedział, jak zbliżyć się do dziewczyny i wyznać jej swe uczucie. Pomógł mu szczęśliwy traf. Pewnego razu szedł podczas silnej wichury przez paryski Pont Neuf. Z przeciwnej strony akurat zbliżała się Sophie. Nagły silny podmuch wiatru strącił jej z głowy kapelusz, a ją samą dosłownie pchnął w objęcia Marcelina. To trwające ponad 45 lat małżeństwo okazało się niezwykle szczęśliwe i przyniosło sześcioro dzieci. Kiedy w końcu Sophie poważnie zachorowała, Marcelin troskliwie się nią opiekował, nie odstępując od jej łóżka. 18 maja 1907 roku Sophie umarła. Zrozpaczony Marcelin padł rażony atakiem serca i w godzinę później już nie żył. To wydarzenie wstrząsnęło Francją. Postanowiono uczcić znakomitego uczonego i męża stanu w szczególny sposób. Na wniosek rządu francuskiego parlament podjął jednomyślną uchwałę, aby małżonków nie rozłączać po śmierci i oboje pochować w Panteonie. Był to pierwszy przypadek takiego uhonorowania uczonego i jego żony.

 

**

John William Strutt, lepiej znany jako lord Rayleigh, był chyba ostatnim z wielkich fizyków, którzy prowadzili badania głównie we własnym domu. Urodził się w 1842 roku jako najstarszy syn Johna Jamesa Strutta, drugiego barona Rayleigh. W 1861 roku wstąpił na uniwersytet w Cambridge i skończył z wyróżnieniem studia matematyczne. Potem odbył długą podróż po Stanach Zjednoczonych, a po powrocie znacznym kosztem urządził sobie laboratorium fizyczne w rodzinnej posiadłości Terling Place.

Królowa Wiktoria darzyła Rayleigha szczególną sympatią. Podobno pewnego razu, obserwując, jak pali on fajkę, zażartowała, że nawet tak wybitny eksperymentator nie potrafi zważyć aromatycznego dymu. Rayleigh się z tym nie zgodził. Dla zabawy zrobiono zakład. Rayleigh zważył dokładnie porcję tytoniu, nabił nią fajkę, a po skończeniu palenia dokładnie zważył popiół. - Różnica to właśnie ciężar dymu - rzekł triumfalnie do królowej. Ta ze śmiechem wręczyła uczonemu jego wygraną i dodała: - Dotychczas widziałam tylko, jak ludzie puszczają z dymem pieniądze, a teraz zobaczyłam, że można je na dymie zarobić.

 

**

Kapitan saperów armii francuskiej Charles Augustin Coulomb odkrył prawa tarcia i oddziaływania ładunków elektrycznych.

Coulomb pozostałby jednak postacią mało znaną, gdyby nie dziwaczne usposobienie Anglika Henry'ego Cavendisha, który to prawo odkrył co prawda kilkanaście lat wcześniej, ale nie uznał za stosowne poinformować o tym otoczenia. Stąd dziś ładunek mierzy się w coulombach a nie w cavendishach – choć oznaczenie jednostki byłoby pewnie takie same.

Coulomb zrezygnował z wojska w 1791 roku, po 31 latach służby. Nadal jednak stopień kapitana saperów umieszczał na pierwszym miejscu wśród swych tytułów, nawet przed godnością członka Akademii Nauk.

**

Szybkiemu wzrostowi wiedzy towarzyszy postępująca specjalizacja i dziś nawet wielcy uczeni nie mogą już panować nad jakąś dziedziną nauki w całości, ale jedynie nad jej częścią. Tytuł "ostatni, który wiedział wszystko" przypadł Thomasowi Youngowi, który był nie tylko znakomitym przyrodoznawcą, lecz także fizykiem, matematykiem, lekarzem, egiptologiem, poliglotą, językoznawcą (znał 14 języków), znawcą sztuki i muzyki oraz ekspertem w wielu innych sprawach.

Young w wieku sześciu lat, poznał gramatykę łacińską. Potem szybko nauczył się włoskiego i francuskiego, opanował grekę i osiem języków wschodnich: arabski, chaldejski, etiopski, hebrajski, perski, samarytański, syryjski i turecki. Studiował "Zasady" Newtona i jego "Optykę", dzieła chemiczne Lavoisiera, botaniczne Linneusza i medyczne Hermana Boerhaave. Notatki z lektur robił w obcych językach. Nauczył się obsługiwać tokarkę i własnoręcznie wykonywał instrumenty optyczne. Posiadł sztukę introligatorską, a pieniądze za oprawianie książek przeznaczał na wzbogacanie swojego księgozbioru.

Pewnego razu Thomas był z ciotką w Londynie. Zobaczywszy antykwariat, wszedł tam i zaczął przeglądać stare tomy. Antykwariusz był przekonany, że dziwacznie ubrany młokos - Young był w stroju kwakrów - jest snobem udającym znawcę starodruków, postanowił więc z niego zakpić. Wręczył chłopcu książkę po grecku i rzekł, że da mu ją w prezencie, jeśli chłopiec potrafi przeczytać choć jedną stronę. Thomas zrobił to bez wysiłku, tłumacząc "na żywo" tekst na angielski. Wściekły antykwariusz musiał dotrzymać słowa i dał mu cenny tom.

W wieku 19 lat Young zaczął studia medyczne, najpierw w Londynie, potem w Edynburgu i Getyndze, gdzie nauczył się jeszcze niemieckiego, aby móc uczestniczyć w wykładach. Poza angielskim posługiwał się zatem 13 językami. Znajdował także czas na inne zainteresowania. Zerwał już wtedy z surowymi obyczajami kwakrów, brał lekcje tańca i gry na flecie, klawesynie i innych instrumentach, studiował historię sztuki, chodził na koncerty i bankiety, a także uczył się woltyżerki, chcąc we wszystkim dorównać najlepszym. Mawiał, że jeśli jakiś człowiek potrafi coś zrobić, to inny jest w stanie to powtórzyć. Pewnego razu brał nawet udział w konkursie akrobacji na linie.

Jeszcze jako student medycyny, w 1793 roku, Young przedstawił rozprawę o budowie i działaniu oka, zwłaszcza jego akomodacji. Dzięki tej znakomitej pracy został wybrany na członka Royal Society i bywa nazywany ojcem optyki fizjologicznej. Nieco później przedstawił teorię postrzegania barw przez oko ludzkie. Następnie zainteresował się naturą światła i po serii znakomicie pomyślanych doświadczeń wskrzesił teorię falową zepchniętą w zapomnienie przez teorię korpuskularną, za którą stał przemożny autorytet Newtona. Spotkał się początkowo z ostrą krytyką, ale późniejsze badania Augustina Fresnela przesądziły sprawę na jego korzyść. Young publikował też prace medyczne, matematyczne, historyczne, opracował tablice aktuarialne, studiował zjawiska meteorologiczne i zajmował się językoznawstwem.

Wielkim osiągnięciem Thomasa Younga, dziś, niestety, trochę zapomnianym, było odkrycie właściwej metody odczytywania hieroglifów egipskich. To on na kamieniu z Rosetty pierwszy odczytał imiona faraona Ptolemeusza i jego żony Bereniki. Wskazaną drogą poszedł potem Francuz Jean François Champollion.

Jak na człowieka o tak ogromnej i rozległej wiedzy Young nie przejawiał żadnych oznak ekscentryzmu, który często towarzyszy geniuszowi. Był łagodny i dobrotliwy. Mając 16 lat, przestał używać cukru; był to jego sprzeciw wobec handlu niewolnikami, których wykorzystywano do pracy przy zbiorach trzciny cukrowej.

W czerwcu 1804 roku ożenił się z młodszą o 12 lat Elise Maxwell, która pochodziła z arystokratycznego rodu szkockiego. Małżonkowie nie doczekali się dzieci, ale byli bardzo szczęśliwi.

W styczniu 1829 roku zdrowie uczonego zaczęło się gwałtownie pogarszać. Miał coraz silniejsze i częstsze ataki astmy. Zmarł 10 maja tego roku, a sekcja zwłok wykazała silne zwapnienie aorty. Jeszcze na łożu śmierci, kiedy nie mógł trzymać pióra w ręku, Young nie przestawał pracować. Uzupełniał nadal swój słownik języka egipskiego. Na pytanie, dlaczego tak się zamęcza, odpowiedział z humorem: Postanowiłem kończyć słownik, ponieważ - jeżeli mi się uda - przyniesie mi to wielką radość, a jeśli choroba zabierze mnie zbyt szybko, to będę miał satysfakcję, iż podczas całego życia nie zmarnowałem bezczynnie żadnego dnia.

 

**

Alfred Nobel szwedzki wynalazca i przemysłowiec, właściciel 355 patentów był żartobliwie określany „największym włóczęgą Europy”. Zgodnie z jego testamentem odsetki od pozostawionego przezeń majątku (9,2 mln ówczesnych dolarów USA) są co roku rozdzielane w formie Nagród Nobla

Ten sławny człowiek był nieszczęśliwy i samotny, nie miał w zasadzie ani ojczyzny, ani stałego miejsca zamieszkania. Mieszkał w kilku krajach, ale w każdym czuł się cudzoziemcem, a większość dorosłego życia spędzał w hotelach, przedziałach kolejowych i kabinach statków. W jednym z listów napisał: Mój dom jest tam, gdzie pracuję, a pracuję wszędzie.

Wróciwszy do Szwecji w 1863 roku Alfred Nobel skupił się na badaniach nad odkrytą właśnie przez Ascania Sobrerę nitrogliceryną, chcąc zrobić z niej użyteczny środek wybuchowy. Nie obyło się bez wypadków. W najbardziej tragicznym, w 1864 roku, zginęło wiele osób, w tym jego brat Emil. Gdy władze zabroniły Noblowi prowadzenia eksperymentów w granicach Sztokholmu, przeniósł laboratorium na barkę zakotwiczoną na jeziorze. Rozpoczął masową produkcję nitrogliceryny, ale jej stosowanie wymagało wielkiej ostrożności. W 1866 roku wyleciała w powietrze jego fabryka w Krümmel koło Hamburga. Noblowi udało się w końcu stwierdzić, że nitrogliceryna zmieszana z tzw. ziemią okrzemkową nie wybucha od wstrząsu, lecz potrzebuje specjalnego zapalnika. Tak został wynaleziony dynamit (1866). Innymi wynalazkami Nobla była wybuchowa żelatyna (1875) oraz proch bezdymny zwany balistytem (1888). Główne jego prace dotyczyły materiałów wybuchowych, ale dokonał też wielu innych wynalazków, np. syntetycznej gumy, skóry, sztucznego jedwabiu itd. W chwili śmierci w 1896 roku był posiadaczem 355 patentów. Wynalazca marzył o powszechnym pokoju na świecie i łudził się, że od wojny mogą odstraszać wynalezione przez niego materiały.

 

**

Paul Ehrlich pionierów chemioterapii urodził się 14 marca 1854 roku w Strzelinie (wówczas Strehlen w Niemczech). Jego ulubionymi przedmiotami w szkole były matematyka i łacina, natomiast miał kłopoty z pisaniem wypracowań. Egzaminów nie znosił, zresztą często dostawał marne stopnie. Trudno się temu dziwić, skoro na przykład na egzaminie maturalnym z niemieckiego, gdy miał opracować temat "Życie jest snem", Ehrlich napisał, że sny są aktywnością mózgu, a aktywność mózgu polega na utlenianiu [...] sny są więc czymś w rodzaju fosforescencji mózgu. Nie lepiej szło mu na studiach medycznych kolejno we Wrocławiu, w Strasburgu, Breisgau i Lipsku.

Swą pracę doktorską poświęcił problemowi barwienia tkanek. Po doktoracie pracował jako lekarz w szpitalu w Berlinie, a w 1890 roku został asystentem Roberta Kocha w Instytucie Chorób Zakaźnych i rozpoczął tam badania immunologiczne. Tamże zaraził się gruźlicą (prądki Kocha!), ale na szczęście wykurował podczas długiego pobytu w suchym klimacie Egiptu. W 1896 roku został dyrektorem nowego Instytutu Szczepionek i Surowic w Berlinie, a od 1899 roku kierował Doświadczalnym Instytutem Terapii we Frankfurcie nad Menem. Za badania nad odpornością organizmu otrzymał w 1908 roku Nagrodę Nobla z medycyny.

Ehrlich opracował metodę barwienia preparatów biologicznych do badań mikroskopowych. Barwiąc preparaty barwnikami anilinowymi, zauważył ich działanie na żywe organizmy. Wtedy przyszło mu do głowy, by zastosować środki chemiczne do zwalczania chorób zakaźnych. Mawiał, że musi znaleźć "magiczne kule" zabijające tylko zarazki, a nieszkodliwe dla organizmu.

Do historii medycyny przeszedł dzień 31 sierpnia 1909 roku. W tym dniu Ehrlich przeprowadził kolejną, 606. próbę na kilku królikach zarażonych kiłą - wstrzykując im badany właśnie "preparat 606" - później nazwany salwarsanem. Nazajutrz zarazki znikły z krwi zarażonych królików, a po miesiącu zwierzęta były już całkiem zdrowe. Potem wypróbowano tę substancję na ludziach. Jako ludzkie króliki doświadczalne wystąpili dwaj lekarze - wszczepiono im zarazki, a potem salwarsan. Nowy lek okazał się potężną bronią, ale był trudny w użyciu, ponieważ powodował przykre efekty uboczne i nie dawał się rozpuszczać w wodzie. Ehrlich próbował ulepszyć lek i po 308 nowych próbach znalazł preparat 914, neosalwarsan, pozbawiony wad poprzednika, którego wkrótce całkowicie wyparł. Po tym odkryciu ponownie wysuwano kandydaturę Ehrlicha do Nagrody Nobla, ale zmarł, nie doczekawszy tego zaszczytu.

Ehrlich był postacią bardzo barwną. Mówiono, że jest uosobieniem ekscentryzmu i prawdziwego geniuszu. Liczne anegdoty o jego dziwactwach i niezwykłych zachowaniach przytoczyła w biografii uczonego jego długoletnia sekretarka Martha Marquardt.

Był strasznie nieporządny i roztargniony. Na łańcuszku od zegarka miał stale zawiązany węzeł, ale nigdy nie pamiętał, dlaczego go zrobił. Swoim asystentom codziennie wypisywał na karteczkach zadania. Nie chcąc zapomnieć o ważnych sprawach, przygotowywał kartki także dla siebie i żeby mieć pewność, że ich gdzieś nie zapodzieje, wysyłał je sam do siebie pocztą. Stale obawiał się, że zgubi jakieś ważne dokumenty, toteż na wszystkich teczkach wielkimi literami pisał swój adres i prośbę do znalazcy o odniesienie za nagrodą.

 

**

Pewien uczony, któremu do doświadczeń zabrakło szczurów, zapytał Ehrlicha, czy może użyć myszy. Nie - odpowiedział Ehrlich - muszą być szczury, bo zastrzyki robi się w ogon. - Ale myszy też mają ogony - rzekł zdziwiony uczony. - Świetnie pan to spostrzegł - odparł Ehrlich - mogą więc być myszy.

**

Joseph do budowy elektromagnesu musiał zaizolować wiele metrów drutu. Podobno używał do tego celu jedwabiu z bielizny żony

Duże zainteresowanie budziły w jego czasach badania elektryczności, zwłaszcza po tym jak w 1820 roku Hans Christian Oersted odkrył, że prąd elektryczny wytwarza pole magnetyczne, a William Sturgeon skonstruował pierwszy, jeszcze bardzo nieefektywny, elektromagnes. Henry szybko wpadł na pomysł znacznego ulepszenia tego przyrządu. Zastosował drut izolowany, dzięki czemu mógł nawijać na rdzeń wiele zwojów jeden na drugi, bez obawy o przebicie między nimi. W tym czasie drutu izolowanego nie można było kupić w sklepie, więc musiał go sam zrobić. Podobno jako izolacji używał jedwabiu z bielizny swej żony. W 1829 roku mógł już pokazać elektromagnes, który utrzymywał ciężar 50 razy większy niż jego własny.

**

Henry próbował wyjaśnić zjawisko indukcji elektromagnetycznej, czyli wytwarzania prądu za pośrednictwem pola magnetycznego. Bardzo obciążony wykładami na uczelni miał niewiele czasu na badania i zwlekał z publikacjami. Nie wiedział, że identyczne prace prowadzi w Londynie Michael Faraday, który ogłosił wyniki w końcu 1831 roku. Kiedy Henry dowiedział się o tym, opisał wreszcie swoje prace. Okazało się, że on także odkrył indukcję elektromagnetyczną, niezależnie i w tym samym czasie co Faraday. Uznał jednak pierwszeństwo angielskiego uczonego, ale zauważył skromnie, że w opisach doświadczeń Faradaya nie ma wzmianki o działaniu "elektryczności na siebie samą", które on stwierdził. Chodziło o zjawisko samoindukcji, które Henry od razu właściwie zinterpretował. Jednostce indukcyjności nadano potem nazwę "henr", unieśmiertelniając nazwisko odkrywcy.

 

**

Johannes Kepler niewiele zaznał ciepła rodzinnego. Jego rodzice byli niezbyt dobraną parą. Według opisu, który Johannes sporządził, gdy miał 26 lat, jego ojciec Heinrich był gburowatym, niemoralnym i szukającym zwady awanturnikiem, który lubił wojenne przygody, zaciągał się często jako najemny żołnierz i z jednej z takich wypraw już nie wrócił. Matka Katherine miała przykre usposobienie, lubiła plotki, kłótnie i roztaczała wokół siebie aurę magii i czarów. Rodzice niezbyt dbali o swoich siedmioro dzieci. Na pewien czas Johannes trafił nawet do dziadków, którzy jednak także nie bardzo się nim opiekowali.

Chłopiec nie dawał sobie rady z pracą fizyczną, ale wcześnie wykazywał duże zdolności, uznano więc, iż powinien zostać duchownym. W szkole elementarnej, a potem w seminarium teologicznym uczył się intensywnie łaciny, powszechnego wówczas środka komunikacji wśród ludzi wykształconych. Późniejsze dzieła Keplera zostały napisane w większości wykwintną łaciną, a nieliczne napisane po niemiecku rażą niezgrabnym i nieudolnym językiem.

Po ukończeniu 17. roku życia Kepler wstąpił na protestancki uniwersytet w Tybindze. Zaczął jak wówczas wszyscy studenci od wydziału sztuk wyzwolonych, gdzie poznawano głównie prace Arystotelesa. Po jego ukończeniu zapisał się na wydział teologii. Tymczasem w 1594 roku zmarł profesor matematyki w protestanckiej szkole wyższej w Grazu. Rywalizowała ona z katolickim uniwersytetem, który w tym mieście prowadzili jezuici. Władze uniwersytetu w Tybindze zaproponowały, by katedrę objął Kepler wyróżniający się zdolnościami do nauk ścisłych. Z tym stanowiskiem wiązał się też tytuł okręgowego matematyka, do którego obowiązków należało opracowywanie corocznych almanachów zawierających także prognostyki astrologiczne. Na szczęście dla nauki Kepler porzucił karierę duchownego i stał się wielkim reformatorem astronomii. Został wkrótce asystentem sławnego Tychona Brahego, a po jego śmierci w 1601 roku - nadwornym matematykiem cesarskim w Pradze. Tam powstały jego ważne dzieła, w tym słynna "Astronomia nova".

W kwietniu 1597 roku Kepler ożenił się z Barbarą Müller. Mimo młodego wieku (23 lata) zdążyła ona już dwa razy owdowieć. Z pierwszego małżeństwa, które zawarła w wieku 16 lat, miała córkę Reginę. Ojciec Barbary, bogaty młynarz, długo nie chciał się zgodzić na ślub córki z niezbyt majętnym belfrem.

Pierwszy syn Keplerów Heinrich żył, niestety, tylko dwa miesiące, a córka Susanne - nieco ponad miesiąc. Dopiero kolejna córka, urodzona w 1602 roku, która też otrzymała imię Susanne, dożyła dojrzałego wieku. Po niej przyszło na świat jeszcze dwóch synów - Friedrich, który zmarł na ospę w wieku 7 lat, i urodzony w 1607 roku Ludwig.

W 1611 roku Barbara Kepler zmarła na tyfus. Dla Keplera była to tragedia - został sam z dwójką małych dzieci (Regina była już wtedy zamężna i samodzielna). Nic więc dziwnego, że zaczął się rozglądać za drugą żoną. Poszukiwania prowadził równie systematycznie i wnikliwie jak swoje dociekania astronomiczne, a potem szczegółowo opisał je w długim liście do przyjaciela.

Wybierał spośród 11 kandydatek, które mu przedstawiano. Pierwsza była w dość zaawansowanym wieku i miała dwie córki na wydaniu. Kepler odrzucił ją, ponieważ zraził go cuchnący oddech i niejasne poglądy w sprawach religii. Zainteresował się jedną z jej córek, ale też mu nie odpowiadała, bo chociaż dobrze wykształcona, była przyzwyczajona do życia w luksusie. Trzecia, panna z Czech, podobała się Keplerowi, jednak okazało się, że wcześniej dała już słowo innemu. Kepler był niemal zdecydowany poślubić czwartą kandydatkę, wysoką i atletycznie zbudowaną, ale pojawiła się piąta, Susanne, która przyrzekała miłość, skromność i oszczędność oraz że będzie kochała jego dzieci. Tymczasem pasierbica Keplera Regina przedstawiła mu szóstą kandydatkę, szlachetnie urodzoną i z majątkiem. Kepler miał jednak wątpliwości, czy jest dostatecznie dojrzała, i obawiał się wydatków na wystawne wesele. Siódma kandydatka była niezdecydowana. Ósma - niezbyt ładna i pospolicie urodzona. Dziewiąta miała wiele zalet, ale chorowała na płuca, Kepler więc szybko się wycofał, udając, że kocha inną. Kandydatka numer 10, zamożna i gospodarna szlachcianka, nie grzeszyła urodą i Kepler pisał w liście, że nie wyobraża sobie kontaktów cielesnych ze względu na wielki kontrast między nimi: "Ja chudy i zasuszony, ona niska i gruba". 11. kandydatka, gospodarna szlachcianka, przez cztery miesiące nie przysłała żadnej odpowiedzi, więc Kepler wybrał ostatecznie numer piąty.

Ślub odbył się w październiku 1613 roku. Susanne Kepler okazała się bardzo dobrą żoną i urodziła aż siedmioro dzieci. Śmiertelność wśród dzieci była wówczas bardzo duża, toteż aż pięcioro z nich - córki Margaretha Regina i Katharina oraz synowie Sebald, Fridmar i Hiddebert - zmarło bardzo wcześnie. Wiek dojrzały osiągnęły tylko córki - Cordula i Anna Maria urodzona w 1630 roku, zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią Keplera.

 

Literatura źródłowa

 

A.     K. Wróblewski, Uczeni w anegdocie, Prószyński & S-ka 1999.

R. P. Brennan, Na ramionach olbrzymów, WNT 1999.

Praca zbiorowa, Wielka księga gier, łamigłówek i humoru, Przegląd Reader's Digest, 2002.

Małgorzata Wróblewska red., Wielka księga anegdot, Europa 2004.